czwartek, 30 kwietnia 2020

POMIĘDZY GORSETEM I PĘTLĄ




                                           Prawdziwym niewolnikiem jest ten, kto się wyrzekł swojej
                                           wolnej woli – szczególnego daru  Boga tylko dla człowieka.

             Zniewolenie, niewolę, niewolnictwo kojarzyliśmy dotąd z porwaniem, uwięzieniem, przykuciem do ściany lochu, wzięciem w jasyr, zesłaniem do łagru, praniem mózgu w sekcie… czyli gwałtem zadanym ludzkiej swobodzie i wolności, ale i godności. Dlatego może nie zauważamy, że ów gwałt odbywa się teraz na miliardach ludzkich istot bez użycia kajdan, cel więziennych,  drutu kolczastego pod prądem i  strażników.                                                                                                                    Wolność odbiera się ludziom dyskretnie i powoli – metodą skrawania plasterków salami – prawie niezauważalnie. Albo oni sami zrzekają się jej tak, jak to opisał Dostojewski w „Legendzie o Wielkim Inkwizytorze”, gdzie do milczącego Jezusa mówi ów Inkwizytor tak: Czyż nie Ty wówczas często powtarzałeś: "Pragnę uczynić was wolnymi"  A teraz oto zobaczyłeś tych "wolnych" ludzi (…) oni sami przynieśli nam swoją wolność i pokornie złożyli ją u naszych nóg. (…)Ale stado to zostanie zgromadzone i posłusznie podda się władzy, a wtedy my zapewnimy mu cichy, pełen uległości błogostan, szczęśliwość istot słabych, bezwolnych.(…) Będą żywili wobec nas uczucie podziwu oraz strachu, będą też dumni z tego, że byliśmy na tyle mocni i mądrzy, by poskromić i opanować tak olbrzymie, niesforne wielomilionowe stado.(…) Nie będą też mieli żadnych tajemnic przed nami. Będziemy im pozwalać bądź też zakazywać żyć z własnymi żonami czy kochankami, mieć lub też nie mieć dzieci - wszystko to zależne od ich uległości i posłuszeństwa, uspokajając ich sumienia, a oni natomiast będą poddawać się naszej woli z weselem i radością.”  Dopowiedział to pewien ksiądz  na początku lat 90-ych w swojej książce „Ten nieszczęsny dar wolności”.
                Wolność bowiem jest tyle człowiekowi dana, co i zadana, a bronić jej, walczyć o nią - to trud, więc wygodniej, spokojniej i łatwiej zrzekać się jej i wyrzekać, nie czując nawet utraty.
                Jak to się działo i dzieje? Dla zobrazowania tego powolnego zrzekania się i tracenia wolności, użyję pewnych symboli.
GORSET – zakładany dla poprawienia sylwetki, wyglądu, samooceny. Człowiek pozwala się obcisnąć, osznurować, ograniczyć sobie trochę ruchy, ale i głębszy oddech. W przenośni to zgodzić się na ograniczenie swoich poglądów - polityczną poprawnością, zasad moralnych – modą, bezkompromisowości – tolerancją, wierności – postępem. Niby niewiele, ale…
SMYCZ – zakładana zwykle psom czy kotom, by nie chadzały kędy chcą, nie wyrywały się, szły przy nodze. Krótsza, dłuższa, według uznania właściciela. W przenośni, to bezwiedna rezygnacja z tożsamości, samostanowienia; pozwolenie na kontrolę, na powściągnie zbytniej swobody, szczerości, suwerenności. Ot, to tylko smartfon, kamery, odbieranie prywatności, internetowa inwigilacja, opinia innych, obawa, by nie zabili śmiechem…
UZDA – narzędzie zakładane zwierzętom pociągowym czy wierzchowcom do kierowania nimi już bardziej bezceremonialnie, a nawet boleśnie. W przenośni, to bezmyślna trochę zgoda na bezmyślne przepisy, nieuzasadnione zakazy i nakazy. To coraz ostrzej wymagana zgoda na czyjąś bezczelność, tupet, hucpę, uzurpacje, samowolę… No cóż, trzeba to jakoś znieść, czyli dać się ujeżdżać, narzucać sobie ciężary, nowe podatki, pogróżki…
KAGANIEC -  skórzana lub druciana plecionka zakładana psom, by nie byłe „ostre”, nie kąsały. W przenośni, to pozbawienie się prawa do sprzeciwu, protestu, buntu, krzyku na alarm. To rezygnacja z tzw. mowy nienawiści, radykalizmu, bezkompromisowości. To zgoda na bezbronność, potulność, przy coraz to cichszym powarkiwaniu, aż do przysłowiowego merdania ogonem, czyli pacyfistycznego tchórzostwa. „Niech krzyczą, warczą i walczą inni, bo ja chcę mieć (nie)święty spokój…”
KNEBEL – zwinięta szmata wepchnięta do ust, by uniemożliwić już nawet mówienie. W przenośni, to lękliwa zgoda na dosłowne zamykanie nam ust, na niemożność wyrażenia jakiegokolwiek zdania, na bezczelne ignorowanie (unieważnianie)  naszych głosów w wyborach, petycjach, listach obywatelskich. To potulne przyjmowanie sytuacji, że ONI nie odpowiadają na pytania; że medialnym wrzaskiem i groźbą  uciszają resztki głosów obywatelskich, katolickich, sprawiedliwych, mądrych. To usunięcie się do kąta z trwożliwym szeptem: „Siedź cicho, bo jeszcze cię usłyszą…”
PĘTLA – sznur, powróz, linka związane w pierścień do zaciskania się głównie na szyi (stryczek); pułapka z drutu zastawiona przez kłusowników na dziką zwierzynę. W przenośni, to takie osaczenie (zasadzka, pułapka), że już nie ma możności uwolnienia się, ucieczki, chwycenia oddechu. To tylko bezsensowna szamotanina w pętli totalnej iluzji, hipnozy, Kafkowskich przepisów, miękkiego czy twardego terroru… To bezwolna zgoda na prowadzenie siebie w (zaszczepionym) stadzie na zatracenie…

I tu aktualne bardzo pytanie: Gdzie tu – pomiędzy gorsetem i pętlą – jest miejsce na niewinną(?) maseczkę?

„Poznajcie prawdę, a prawda was wyzwoli” (Pan Jezus) I słusznie niektórzy teraz przywołują to zdanie, ale i baśń Andersena z okrzykiem szczerego i wolnego jeszcze dziecka pośród tłumu zniewolonych strachem i głupotą dorosłych: „Patrzcie - król jest nagi!” Bo tak naprawdę, to ci, co chcą nas przerazić, są o wiele bardziej przestraszeni. Ci, co odbierają nam wolność, są najbardziej zniewoleni. Ci, którym się zdaje, że wygrywają, są już na amen przegrani wobec Zmartwychwstałego. Dlatego oni chcieli nam odebrać Wielkanoc (w Krzeszowskiej bazylice kuranty w II Niedzielę Wielkanocną grały wciąż wielkopostne „Ach, mój Jezu”, jakby Wielkiej Nocy nie było), ale On zerwał pieczęcie na grobie, przeraził śmiertelnie strażników, kapłanów i faryzeuszy, roztętnił struchlałe serca uczniów tym odwiecznym „Ja Jestem”.

czwartek, 23 kwietnia 2020

KONIECZNE ROZRÓŻNIANIE

Teraz w tym strasznym szumie informacyjnymi, chaosie pojęciowym, bełkocie medialnym, dobrze byłoby wrócić do scholastycznych rozróżnień:

Różnice między:

faktami i opiniami,
pewnikami i hipotezami,
istotą i przypadłościami,
regułami i wyjątkami,
wydarzeniami i zjawiskami,
przesłankami i wnioskami,
prawdą i jej symulacjami etc.

PUDŁA I SITA



Czy tak trudno stwarzać chór do powtarzania bzdur?

Postaw gitarę, a nieopodal drugą i uderz w struny jednej. Druga też się odezwie. A gdyby tych gitar postawić wiele? Ich pudła rezonansowe zabrzmią bezwiednie tym samym dźwiękiem. W 1982 r. pojawiła się powieść Vladimira Volkoff’a  p.t. „Montaż” o znaczącej roli mediów w dezinformacji, o agentach wpływu, infoagresorach i „pudłach rezonansowych”. W świetnej fabule książki jawią się sposoby tworzenia i wykorzystywania tych  „pudeł rezonansowych”, poprzez które nagłaśnia się i powiela wykreowane zdarzenia, obrazy, opinie, pożądane skojarzenia. Owe pudła rezonansowe – to w książce media związane z agentami wpływu. Ale teraz, zwłaszcza poprzez Internet, stają się nimi dziennikarze, publicyści, celebryci, politycy, ale też bardziej lub mniej świadome osoby prywatne (używając języka Lenina „użyteczni idioci”). Stwarzają one tzw. "szum medialny”, czyli wrażenie, że „o tym się mówi” i sprawiają, że dany temat jest na topie. Jedne pudła powielają  dezinformację od drugich i tak tworzą całą orkiestrę dyrygowaną przez agentów wpływu. Częstokroć pudłami rezonansowymi bywają po prostu zwykli internauci i bywalcy portali,  forów społecznościowych  powtarzający jedni za drugimi spreparowane wcześniej dezinformacje, bez sprawdzania ich źródeł, a nawet spójności i logiczności.
*
Jeśli istotę propagandy Josepha Goebbelsa można byłoby streścić w paru słowach: „Upraszczaj wszystko; działaj na emocje i powtarzaj, powtarzaj, powtarzaj”, to byłby on teraz zachwycony tłumami internautów dokładnie stosujących się do jego zaleceń.
Jego bezwiednym uczniem staje się więc prawie każdy „miś o małym rozumku” dzielący się, bez namysłu rozsyłający, powielający w setki i tysiące newsy, fake newsy i… sami wiecie, co jeszcze.
*
Jak nie stawać się samemu bezwiednym pudłem rezonansowym dezinformacji, a nawet wojny informacyjnej oraz jak nie współbrzmieć w tym z innymi? Jeden ze sposobów zawiera się w starej – sprzed ery mediów i Internetu – powiastce:
 Do mędrca Sokratesa wpada znajomy i w drzwiach już mówi: „Słuchaj, Sokratesie, co ja ci opowiem!”. Ale Sokrates przerywa mu, mówiąc: „Przesiej  to jednak przez trzy sita”. Tamten zdumiony pyta: „O jakich to sitach myślisz?”. Na to mędrzec: „Pierwsze sito – czy to, co chcesz mi powiedzieć, jest dobre?”. Znajomy: „Ależ skąd, wręcz odwrotnie!”. Sokrates dalej: „Drugie sito – czy ta wiadomość jest prawdziwa?”. Znajomy trochę zmieszany: „Nooo, nie zdążyłem sprawdzić, ale czy to takie ważne?”. Sokrates ciągnie dalej: „A czy to jest konieczne, abyś mi mówił?”. Znajomy: „Nooo, niekoniecznie, ale wszyscy już o tym mówią”. Wtedy Sokrates: „Jeśli nie jest to dobre, prawdziwe i konieczne, to po co chcesz mi zatruwać tym myśli i serce?”.
*
Może więc w czas starannej ochrony przed wirusami,  bardziej trzeba chronić swój umysł i serce przed inną zarazą?


PRZYPOWIASTKI O STRACHU I…




                                                                 Człowiek pewien urodził się i przestraszył…
                                                Potem długo, długo się bał i w końcu umarł…ze strachu.

Wiemy, że strach jest naturalną reakcją na zagrożenie i jego brak nie jest czymś normalnym. Ale gdy przejmie on władzę nad człowiekiem i potrzyma go swych kleszczach na przykład… trzy tygodnie, to człowiek jakby traci samego siebie – swoje myślenie, swoje sumienie, swoją duszę. Traci także więzi z bliźnimi, bo każdy z  nich staje się dla niego (śmiertelnym nawet) zagrożeniem. Staje się wtedy niewolnikiem kogoś, kto zarządza strachem, poddaje się mu, pozwala mu wmówić w siebie wszystko, każdy absurd, bo przecież rozsądek potrzebuje trzeźwości, a on jest jak w stanie hipnozy. Tak, bo strach ma wielkie hipnotyzujące ślepia. I choćby były to ślepia bestii, to zahipnotyzowany strachem sam będzie właził w jej paszczę. Bo człowiek przestraszony, przerażony, sparaliżowany strachem lub nieustanną mantrą grozy, za pana i zbawcę weźmie zarządzającego strachem.
*
W strachu człowiek schodzi do poziomu prymitywnych reakcji, a w jego amoku posunie się do barbarzyństwa. Przecież to tchórze są najokrutniejszymi bestiami, usiłując przerażać innych.
*
Strach może być powolną torturą, dlatego zarządzający strachem stosują mantrę grozy czyniąc ją wszechobecną, osaczającą, przejmującą do głębi serca i umysłu. Dlatego wciąż się wtedy ogłasza coś niepokojącego, ostrzegającego, złowieszczego, a ludzie żyją (czytaj: umierają ze strachu) od jednej Hiobowej wieści do drugiej, następnej i następnej. Dlatego zarządcy lęku, strachu i grozy, oddzielają przestraszonych od siebie lub zbijają ich w zarażający się wzajemnie strachem tłum lub zapędzają w jakieś kąty, nory, schronienia, by nie ujrzeli jak jest naprawdę, by nie stawili czoła zagrożeniu, by nie zdobyli się na odwagę, dzielność, poświęcenie.
*
Strach to jest coś takiego, gdy człowiek staje się jednocześnie więźniem, celą i strażnikiem – bez kajdan, krat i rygli w drzwiach…
*
Dlatego jednymi z powtarzanych przez Pana Jezusa wezwań było: „Nie lękajcie się!” „Pokój wam”, „Ja jestem”. Dlatego święci byli najodważniejszymi, najdzielniejszymi, najbardziej heroicznymi istotami pośród zalęknionych, omamionych, zniewolonych strachem ludzi w każdym czasie, choćby najbardziej przerażającym. Dlatego twórcy i zarządzający strachem tak się ich bali, jak ss-mani o. Maksymiliana Kolbe w celi śmierci. Bóg bowiem otwiera struchlałe, skurczone, zamknięte strachem serca, by wypełnić je swoją mocą, odwagą i nieustraszonością, ale i miłością.
*
Zapytał Anioła: „Powiedz, czym jest miłość?” – „To zupełny brak strachu” – odpowiedział mu Anioł.  – „To czego ja się boję?” – zapytał. – „Miłości” – odrzekł Anioł.
*
Tyran patrzył pogardliwie, gdy człowiek potulnie i nieśmiało się uśmiechał, ale zadrżał strasznie, gdy człowiek nagle wybuchnął śmiechem.
*
Dlatego zakończę te myśli fraszką Jana Sztaudyngera:
„Wilk szalał w okolicy, a więc mądra owca, ukryła swoje małe w ostry krzak jałowca. Ale jeden baranek – nieposłuszny, młody – by ugasić pragnienie, pobiegł szukać wody. Wtem wilka napotyka, lecz nie stracił ducha… - „Zejdź mi z drogi! – krzyczy – Bo cię zjem!” Wilk słucha… I grzecznie schodzi z drogi, bo go zaskoczyło, że pierwszy baran wreszcie nie klęka przed siłą.”

poniedziałek, 6 kwietnia 2020

WYBRALIŚMY?




Życie wciąż stawia przed nami Boga lub bożka i mówi: wybieraj!

A może myśmy już wybrali:
- zdrowie ciała zamiast zdrowia duszy?
- długowieczność zamiast wieczności?
- (nie)święty spokój zamiast walki o sprawy święte?
- psychologów zamiast spowiedników?
- sakrament zakupów zamiast sakramentów świętych?
- świątynie konsumpcji zamiast kościołów?
- adoracje monitorów zamiast tabernakulów?
- słodkich celebrytów zamiast gorzkich proroków?
- manię zaspokojenia zamiast wyrzeczenia?
- opętanie sobą samym zamiast troski o bliźniego?
- magiczne diety zamiast prostego postu?
- rozwolnienie zamiast wolności?
- święte księgi Wschodu zamiast Pisma świętego?
- rytuały wokół jedzenia zamiast modlitwy i liturgii?
- bezmyślne słowotoki zamiast mądrego milczenia
- mistykę erotyki zamiast ascetyki czystości?
- zabawianie się zamiast zbawienia?

Człowiek staje się na obraz i podobieństwo Boga lub bożka, przed którym klęka…

TRZY KRÓTKIE PRZYPOWIASTKI




Człowiek pewien urodził się i przestraszył… Potem długo, długo się bał i w końcu umarł…ze strachu.
*
Strach to jest coś takiego, gdy człowiek staje się jednocześnie więźniem, celą i strażnikiem – bez kajdan, krat i rygli w drzwiach…
*
Zapytał Anioła: „Powiedz, czym jest miłość?” – „To zupełny brak strachu” – odpowiedział mu Anioł.  – „To czego ja się boję?” – zapytał. – „Miłości” – odrzekł Anioł.

sobota, 28 marca 2020

DZWON I ANIELSKI FLET



Nie jedna twierdza zdobyta została przez zaskoczenie; nie jedno niezdobyte serce – zdobyte wzruszeniem; nie jedno milczenie –  pragnieniem współbrzmienia.
*
Niewielkie to było miasto i niewielki kościół, ale nad podziw duża była przy nim dzwonnica z wielkim dzwonem. Ufundował ją jakiś hrabia, a dzwon odlany został w dalekim mieście przez mistrzów w tym fachu. I dźwięk miał on wyjątkowo głośny i piękny, jednak rozkołysać go było bardzo trudno. Dzwoniono więc weń, jak to się mówiło „od wielkiego dzwonu”. Niektórzy gadali, że to może dzwon pokutny, więc ciężki jak grzechy jakieś nie wyjawione… Ale  że jakoś pomyślny czas nastał dla miasta, to nie dzwoniono prawie wcale. I przyjechał ów hrabia fundator, a kiedy dowiedział się, że dzwon milczy, bo zbyt dużego wysiłku trzeba, by go rozśpiewać, rozsierdził się, zdjął zeń sznury, a dzwonnicę kazał zamurować. Mieszkańcy wzruszyli ramionami i tylko pleban przejął się trochę, bo szkoda mu było świąt z milczącym dzwonem. Jakoś i czas pomyślny dla miasta minął i zaczęły mnożyć się nieszczęścia, pożary, powodzie, napaści. Częściej więc i tłumniej zjawiali się ludzie w kościele i chętniej by uderzyli w dzwon na przebłaganie Boga, gdyby był do niego dostęp, ale nie było. Pleban nie raz w kazaniu mówił, że Bóg milczy jako i ten dzwon, bo ludziom w dobrobycie nie był potrzebny. Kiedy na miasto przyszła jakaś zaraźliwa choroba, to sam pleban zaczął dumać, czy nie uderzyć w ten dzwon… Ale jak tak wbrew woli fundatora? I zdarzyło się to w święto, kiedy kto jeszcze zdrowy w mieście był to przybył do kościoła czy pod kościół, że jakiś kilkuletni pastuszek nieznany nikomu tam się przybłąkał. Usiadł na murze przy dzwonnicy, wyjął niewielki drewniany flet i wydobył z niego ton tak czysty i przejmujący, że płacz i żal niewypowiedziany wstrząsnął wszystkimi. A gdy kolejne, coraz wyższe tony płynęły pod niebo, to nagle jakby mruknęło coś w dzwonie i odezwał się w nim taki ton, jakiego nikt nie pamiętał, a tak głośny, że wszystko wokół drżało. Ponoć chorzy i umierający zerwali się z posłań i biegli ku dzwonnicy. Zaraza minęła, a mieszkańcy gotowi byli usynowić dzieciaka flecistę. Ten zamieszkał na plebanii i każdej niedzieli swoim fletem pobudzał dzwon do pieśni. Pleban mówił, że to znak, iż Bóg dał się przebłagać i wzruszyć czystym tonem dziecka. I wrócił dobry czas do miasta. Jednak któregoś dnia pastuszek znikł, choć zostawił na stopniach dzwonnicy swój flet. Było trochę w mieście grajków, ale żaden nie odważył się sięgnąć po ten flet, bo wszyscy pamiętali anielskie spojrzenie chłopca i anielskie tony, jakie z fletu wydobywał. Złożono więc flet przy ołtarzu w kościele i uradzono, że może paru mieszkańców wyruszy odnaleźć fundatora z prośbą, by otworzył dzwonnicę, a mieszkańcy już nie będą się ociągać, by z dzwonu wydobywać jego modlitwę -  nie tylko „od wielkiego dzwonu”.
*
Kiedy milkną w miastach dzwony, a w ludziach śpiew i modlitwa, to i milknie Boże błogosławieństwo, jako odpowiedź… Czy znajdzie się wtedy tak czysty ton, by przywrócić to współbrzmienie? Czy błagać trzeba będzie o Anioła?